wtorek, 26 marca 2013

Zielona kostka rosołowa

Gotowe buliony, czy popularne jarzynki, to doskonały sposób na ułatwienie sobie życia w kuchni. Uwielbiamy kostki rosołowe, ziarenka smaku i sól smakową. Wszystko chemicznie doprawione, aby smakowało bardzo i każdemu. I uzależniało od tego smaku - nie - smaku. Bo czy glutaminian jest smaczny? Sam w sobie raczej nie, ale dodany do potrawy "wzmacnia" jej smak.

Sądzę, iż nie zdajemy sobie sprawy jak groźne są te chemiczne dodatki do żywności. Bo gdybyśmy mieli tę świadomość zatruwania i upośledzania naszego organizmu i jego naturalnych reakcji, kostka rosołowa nie byłaby tak popularna. A wystarczy spojrzeć do spiżarnia naszych znajomych i rodziny - założę się, że prawie w każdym domu znajdziecie kostkę rosołową lub inną przyprawę z wzmacniaczem smaku...

Dużym też problemem jest gastronomia i gotowanie z proszków, past, z dodatkami chemicznymi. Bo jeśli tak jemy w domu, nic innego nie będzie nam smakowało. Smutna rzeczywistość...

Dość już narzekania, teraz postaram się powiedzieć, co można zmienić, aby nasza kuchnia była wolna od wzmacniaczy smaku. Otóż proponuję przestawić się na własne buliony! Nie możemy zrezygnować z szybkiego przygotowywania potraw, zatem warto zadbać o to, aby nie zmieniając przyzwyczajeń, zmienić efekt końcowy, zdrowotny.

Pierwszy mój bulion w słoiku zrobiłam z warzyw, według przepisu. Zdziwiły mnie takie dodatki jak cukinia, czy pomidory. Ale połączyłam wszystkie składniki i wyszedł absolutnie wspaniały bulion. I jeszcze jedna uwaga - bulion nie jest wyłącznie wywarem, to odparowane, zagotowane warzywa i zioła, które po zmiksowaniu dają nam aromatyczną pastę. Elementem konserwującym jest sól - himalajska różowa, z dużą zawartością żelaza. Bulion, jeszcze gorący, przekładamy do słoika, pozostawiamy do wystygnięcia i przechowujemy w lodówce - nawet miesiąc! Dodajemy łyżeczkę bulionu-pasty w miejsce jednej kostki rosołowej.

A oto przepis na mój aromatyczny, ziołowy, zielony bulion. Można dodawać go do zup, sosów, nacierać pastą mięso przed pieczeniem, czy dodawać do farszu, kotletów warzywnych...

do mieszanki ziół lubię dodać kilka listków mięty :-)
  • 1 pietruszka korzeń
  • 1 por - biała część
  • 1 cukinia
  • 1-2 łodygi selera naciowego (opcjonalnie)
  • 1 cebula
  • 2 ząbki czosnku
  • świeże zioła (tylko listki, po ok 5 gałązek): zielona pietruszka, szałwia, koperek, tymianek lub inne ulubione
  • 200 ml - woda/wino białe wytrawne
  • 80 g soli

Warzywa i zioła miksujemy w malakserze, przekładamy do garnka, dolewamy wodę lub wodę i wino, wsypujemy sól i gotujemy mieszając około godziny. Pasta robi się coraz gęstsza, zatem mieszanie obowiązkowe :-) Po wyparowaniu wody i zredukowaniu co najmniej o połowę, miksujemy całość dokładnie jeszcze raz i przekładamy do słoika. Po wystudzeniu przechowujemy w lodówce. Jedna łyżeczka odpowiada jednej kostce rosołowej i można z niej zrobić ok 500 ml aromatycznego bulionu.

Smacznego zielonego bulionowania :-)

wtorek, 19 marca 2013

Pasztet - zielony, wegański, bezglutenowy :-)

Wegetarianizm jest uznawany za jeden z najzdrowszych programów żywieniowych. Według wielu badań, wegetarianie żyją dłużej, zdrowiej i pozytywniej. Zielone życie daje satysfakcję, a odkwaszony i odżywiony organizm nie sprawia kłopotu.

Przyznam, że osobiście nie lubię "podróbek" i może dlatego po pasztet wegetariański sięgnęłam tak późno mimo, iż od dawna chciałam to zrobić. Dla mnie istotna jest tradycja - jeśli pasztet, to tradycyjnie z mięsa, jeśli schabowe, to ze schabu, a nie z soi. Ale tak sobie uświadomiłam, że nazywanie potraw jest bardzo umowne i odnosi się bardziej do konsystencji (pasztet, budyń...) niż do składników. Co do schabowych sojowych, pozostaję przy swoim zdaniu i mówię im "nie" :-)

Zatem pasztet wegański, odkąd nie jem jajek, nie wystarczy, aby był wegetariański.

Inspiracji poszukałam na blogach - internet jest skarbnicą wiedzy, pomysłów i gotowych przepisów. Po zmodyfikowaniu według własnych preferencji, możliwości i zawartości lodówki, mój pasztet składał się z następujących komponentów:

  • ząbek czosnku
  • pół cebuli
  • trzy białe części pora
  • dwie łyżki oliwy
  • 200 g pieczarek
  • 40 g borowików suszonych
  • 150 g orzechów brazylijskich
  • 30 g orzechów laskowych
  • 30 g pestek dyni
  • 100 g soczewicy czerwonej
  • łyżka siemienia lnianego (zalana małą ilością wrzątku)
  • otręby orkiszowe do posypania formy
  • przyprawy 
Przygotowanie pasztetu:
Soczewicę ugotowałam z odrobiną soli (20 minut) i pozostawiłam do ostygnięcia. Podobnie grzyby - ugotowałam do miękkości, przełożyłam na sito zachowując wywar.
Czosnek, cebulę i pora drobno posiekałam i poddusiłam na oliwie, dodałam posiekane pieczarki i dusiłam ok 5 minut mieszając. Następnie dodałam pozostałe składniki, zmiksowałam dolewając wywaru, aby uzyskać pożądaną konsystencję. Doprawiłam do smaku pieprzem, solą, ziołami, ponownie zmiksowałam i przełożyłam do szklanej formy posypanej otrębami orkiszowymi. Na wierzch pasztet udekorowałam pestkami dyni i włożyłam do piekarnika rozgrzanego do 200 stopni C na 55 minut. Po upieczeniu, wyjęłam formę z piekarnika i postawiłam w chłodnym miejscu do wystygnięcia, a wieczorem wstawiam do lodówki. Z formy pasztet wyjęłam dopiero następnego dnia, przed podaniem na stół.

Konsystencja pasztetu była kremowa, właściwie się nie kruszył, był miękki, łatwy do rozsmarowania, sprężysty. W smaku czuło się orzechy, grzyby, zioła, ale nie warzywa :-) Smaczny, aromatyczny i co najważniejsze - zasmakowali w nim także nasi śniadaniowi goście :-)  Zjadany z pomidorem, czy chrzanem, okazał się doskonałą przystawką.

Pierwsze koty za płoty - pierwszy pasztet zrobiony :-)

poniedziałek, 4 marca 2013

Truskawki na śniegu

Stęsknieni wiosny, a może nawet lata, kupiliśmy świeże truskawki. Każdy wie, że truskawek w zimie się nie je - są przepełnione wręcz chemią i nie mają smaku.
Co do chemii, trudno sprawdzić, ale smak - doskonały :-)

I choć nie zrobiłam z tych pachnących świeżych truskawek zielonego koktajlu (w planie miał być z bananem i liśćmi brokułów), dostarczyły wiele pozytywnych doznań kulinarnych :-)

Już po powrocie z krótkich wakacji zatęskniłam za smakiem truskawek i sięgnęłam po moje ekologiczne, mrożone :-) Niestety, nawet po rozmrożeniu i wpasowaniu w zielony koktajl nie przypominały smaku tamtych, świeżych truskawek kupionych w Brukseli...

Jedyne, co nam pozostaje, to czekanie na truskawki. Te prawdziwe, świeże, prosto z pola. Jakieś dwa miesiące jeszcze... a może nawet dłużej...

Jako wspomnienie, sięgam do zdjęć truskawek z Brukseli. Zdjęć, oczywiście, z Brukseli, bo truskawki pewnie hiszpańskie :-) Przyznam, że wolałam nie sprawdzać :-) Były pyszne i niech tak zostanie. Szczególnie te, które poleżały na śniegu :-)